W świetle tych ambicji nie dziwi, że niekryjący swoich liberalnych poglądów Zuckerberg wziął sobie wreszcie do serca apele prasy, nasilone szczególnie między Brexitem a wyborem Donalda Trumpa na prezydenta. „Drogi Marku Zuckerbergu, spójrz prawdzie w oczy, jesteś największym wydawcą świata i masz takie same obowiązki jak inni wydawcy” - pisał na pierwszej stronie największy norweski dziennik „Aftenposten” jesienią minionego roku. Głównym tematem listu otwartego było usunięcie przez cenzorów Facebooka słynnego zdjęcia wojennego półnagich wietnamskich dzieci uciekających z wioski po zrzucie napalmu, które zamieścił na swoim profilu dziennikarz „Aftenposten” (jego konto zostało zablokowane). Tekst został przedrukowany przez największe gazety świata, między innymi „The Guardian”, a dyskusja rozszerzyła się szybko na cały mechanizm dystrybucji treści w największym medium społecznościowym. Wiele wpisów lub zdjęć znika z Facebooka z błahych powodów (jak użycie pojedynczych zakazanych słów) i bez uwzględnienia kontekstu, tymczasem poza zasięgiem radaru moderatorów plenią się treści rasistowskie, ksenofobiczne, homofobiczne i zwykłe kłamstwa prezentowane jako newsy.
Fake newsy odegrały szczególnie istotną rolę w trakcie amerykańskiej kampanii prezydenckiej. Choć Prezydent Trump uczynił z nich na Twitterze swoje ulubione zaklęcie odwracające uwagę od problemów, nie da się zaprzeczyć, że sam jest największym beneficjentem przemysłu dziennikarstwa picu. Setki tysięcy Amerykanów przeczytały na Facebooku i uwierzyły, że Hillary Clinton sprzedawała karabiny ISIS, że zamierza usunąć z kalendarzy Boże Narodzenie, a nawet, że nieoficjalnie poparła swojego rywala.
Głównym źródłem takich fałszywek są prężnie działające serwisy dezinformacyjne podszywające się pod profesjonalne media. Te dziennikarskie atrapy, rozpleniane częściej przez boty niż ludzi, nierzadko powielane są przez politycznie zaangażowanych, a nieprofesjonalnych dziennikarzy. Bez żadnej weryfikacji, jedynie z gniewnym komentarzem.
Rozsądny użytkownik internetu powinien jednak wiedzieć, by czerpać wiadomości wyłącznie ze sprawdzonych źródeł, prawda? Dlatego siewcom fake newsów przydawał się właśnie mechanizm edycji linków. Kilka manipulacji w nagłówku, opisie, podmiana zdjęcia i można było udawać, że fikcyjna informacja dotycząca zamachu terrorystycznego, agresywnej wypowiedzi któregoś polityka, ujawnionych „szokujących faktów”, pochodzi z „Washington Post” lub CNN. Oczywiście, takie kłamstwo miało bardzo krótkie nogi, bo wystarczyło przejść do artykułu, żeby je obnażyć. Ale teraz pomyślcie, jak często sami czytacie artykuły prasowe do końca, a jak często ograniczacie się do przyswojenia tytułu i lidu. A teraz zastanówcie się, jak to wygląda u osób z prawdziwą awersją do czytania długich tekstów, którzy też mają prawo głosu. No właśnie.
Z dezinformacją Facebook zamierza walczyć przy pomocy testowanego właśnie mechanizmu „Related Articles”. Pod niektórymi tekstami w naszym feedzie będą pojawiać się linki do powiązanych tematycznie artykułów na zewnętrznych stronach. Celem jest rozszerzenie perspektywy użytkownika. Część tych odnośników będą stanowiły teksty instytucji wyspecjalizowanych w rzetelnym sprawdzaniu faktów, takich jak Snopes (snopes.com) czy PolitiFact. Algorytm Facebooka odpowiedzialny za wyświetlanie treści też ma być stopniowo uwrażliwiany na wykrywanie i „zakopywanie” ewidentnych fałszywek.